środa, 9 kwietnia 2014

Mała wycieczka krajoznawcza Brukselki

Byłam wczoraj na wycieczce w Holandii, w parku rozrywki Efteling. Pogoda średnio nam dopisywała, ale mimo wszystko dobrze się bawiłam i dzięki temu nie było kolejek na rollercoastery. Od paru lat nie miałam juź odwagi wsiąść na jakikolwiek z nich, ale wczoraj się przemogłam i przejechałam się na wszystkich parę razy, pewnie również ze wględu na to, źe park jest raczej dla młodszej publiki więc nie było tak strasznie. Mimo wszystko pod koniec dnia żołądek miałam wywrócony na drugą stronę. ;-)


Efteling to park tematyczny, wszystkie atrakcje związane są z baśniami i legendami, np. dziewczynka z zapałkami, "stoliczku, nakryj się", Jaś i Małgosia czy też czerwony kapturek... Wszędzie czułam się jak w magicznej krainie, nawet kosze do śmieci gadały do przechodniów. a raczej krzyczały: "papier, hier!". Smok ze zdjęcia ział ogniem, ogólnie pojechali po całości.

Jak widzicie dobrałam się też do waty cukrowej, ale było to małym pocieszeniem w stosunku do hamburgera na którego miałam ochotę i którego nie udało mi się nigdzie dorwać. :-( W sumie wczoraj nieźle się nawpieprzałam, ale dzisiaj byłam na meetingu w moim centrum odchudzania i w tym tygodniu mimo wszystko udało mi się zgubić 1kg. :-)

Ale moi drodzy - ta notka byłaby bardzo bezpłciowa gdyby nie jej puenta. Po wizycie w parku musiałam iść na kolacje do mieszkających niedaleko holendrów, ze względu na to, źe koleżanka z którą się zabrałam była do nich zaproszona (jacyś znajomi z dzieciństwa). Po kolacji, holendrzy zasiedli, jedząc drugi już deser, całą rodziną wraz z ich gośćmi przed telewizor. I tutaj cała moja wiara w ludzkość się rozmyła. Dlaczego?

Myślałam, że widziałam już dosłownie wszystko, co można puścić w telewizji, łącznie z debilnymi azjatyckimi turniejami, gdzie ludzie na żywca rzucają się do gotującej się wody itd. Jednak holendrzy przebili chyba wszystkie nacje wymyślając program w którym gra o przetrwanie (typu francuskiej Koh-Lanty, wypuszczają na "bezludną" wyspę grupę śmiałków, którzy będą musieli polować, wykonywać ryzykowne zadania itd. żeby nie odpaść - ostatnio jeden koleś tak się wczuł w zadanie, że im nawet wykitował na planie filmowym...) jest połączona z programem randkowym i pornolem (?).

Otóź moi drodzy, koncept jest taki: na "bezludnej" wyspie w Ameryce południowej na plaży czeka Adam... na Ewę. Na golasa. Obydwoje. Potem dołącza Ewa nr 2 i razem zaiwaniają na golasa, obrzucają się błotem, Ewy uwodzą Adama, robiąc mu erotyczne masaże (co było wczoraj ich zadaniem). Potem Adam odsyła do domu tą która mu się nie podoba. Mózg rozj***ny.

Jakby ktoś z Was chciał się dowiedzieć więcej na temat tego kunsztu sztuki filmowej, możecie wrzucić sobie w Google "Adam zkt Eva". Ale nie polecam. :-D

Po tej głębokiej traumie, ogłoszenie parafialne. ;-) Dołączyłyśmy ostatnio do społeczności polskich blogów kobiecych na świecie. W związku z tym, zapraszamy do zajrzenia tu, jeśli chcecie poznać inne babskie blogi. :-)
 
http://polskieblogikobiecenaswiecie.blogspot.be/

W następnej mojej notce spodziewajcie się najlepszego internetowego humoru z tego tygodnia. Pozdro!

P.S. Kluczem programu była reklama płynu intymnego, która trafiła w sedno momentem pojawienia się na antenie, między taplaniem się w błocie Ew a masażem erotycznym. ;-)

poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Muzyka, którą masz w dupie.

Panuje przekonanie o absolutnej klasyczności, boskości i niezbędności pewnych zespołów w życiu codziennym i obyciu kulturalnym. Muzyka dla wybranych - jak nie słuchasz, to sorry - nie zostałeś pomazańcem bożym, list z Hogwartu nie przyszedł albo po prostu nie dosięgasz do intelektualnego Olimpu i musisz dużo nad sobą pracować.
 
Bo widzisz, wyrobienie muzyczne się ma, albo nie ma. "Kurde, jak to nie lubisz Floydów? Toż to klasyka!" Mimo, że szósty zmysł podpowiada Ci, że klasyką jest Mozart, Bach i reszta perfumowanej zgrai w lakierkach, peruczkach i rajstopkach, a w głębi duszy Floydowie wcale Ci się nie podobają, bo czujesz do bólu ich bezpłciowość, brak znaków szczególnych, monotonię... no ale jak to, tak się zapuściłeś kulturalnie, nie słuchasz? ("Słowacki wielkim pisarzem był!", nie?!) No to czego Ty słuchasz, człowieku?! Honey? Dody? Dejwida Podsiadło?

Miałam znajomą w podstawówce. Jarała się Floydami i Pendereckim. Nigdy w to nie wierzyłam. Nie dlatego, żeby miała kłamać, ale dlatego, że była pod wpływem starszych mądrych, którzy podpowiedzieli, co jest cool, a co  passé (Bruksela!!! Tu jest È czy É? Bo nie chcę walnąć gafy.). Jej gust muzyczny był więc kwestią pełnego dopasowania się, a nie wolnego wyboru. I tak jest z większością "wyrobionych muzycznie", a im bardziej radykalne opinie na temat muzyki... tym mniej WŁASNEGO zdania na jej temat.
 
Savoir-vivre (Dobrze napisałam? Żadnej podejrzanej kreseczki?)  nakazuje jednak mieć pojęcie, o czym mowa w towarzystwie, więc najlepiej byłoby jakoś choćby powierzchownie opanować kanon zespołów będących w Twoim obiegu (5 - 10 minut na osłuchanie wystarczy, chyba że Twoi znajomi słuchają gamelanu albo bollywoodzkich pięciogodzinnych epopei muzycznych - wtedy nie trzeba się martwić o balansowanie między mainstreamem a snobizmem, bo to jest kosmos i egzotyka level 193409).
 
Jak już się dowiesz, co jest w obiegu, będziesz mógł z powodzeniem wplatać w rozmowę takie wtrącenia, jak:
- ej, słuchajcie, to brzmi jak [zespół, który wcale mnie nie ciekawi nr 1]!
- koleś ma głos podobny do [wokalisty, który nigdy nie zwróciłby mojej uwagi nr 2!]
 
I już zaplusowałeś. Rozdziawiłeś papy. Zwaliłeś z nóg. Znalazłeś wspólny język i przyjaciół na śmierć i życie. Odrobiłeś pańszczyznę, więcej nie trzeba.
 
Po czym wracasz do domu, z powrotem puszczasz sobie Kayah czy innego Krzysztofa Krawczyka i dylasz ze szmatką po półkach. :)

By the way - Krzysiu jest rewelacyjny jeśli chodzi o soundtrack do domowych zajęć. Od pierwszych taktów tej piosenki dostaję powera i rycząc, że "nikt mnie nie zatrzyma, nie zatrzyma mnie" rzucam się ze szmatą na zasyfione półki. Przy takim akompaniamencie nawet koty kurzu sfruwają na podłogę z gracją balowych serpentyn:
 
 
... poza tym lubię tę piosenkę. Po prostu, ot tak, ją lubię. Ale jak o tym powiedzieć szalikowcom Dream Theater?

Jako osoba uważana na wyrost za wyrobioną muzycznie i kojarzoną raczej z cięższą muzyką (40% pasji, 60% pańszczyzny), muszę przyznać się do propagowania wśród szkolnych rówieśników Ace of Base, Big Cyca i Modern Talking. Szkoła się skończyła, a zespoły nie.
I piszą, dzwonią do mnie ci znajomi w sprawie koncertów zespołów, które do liceum kojarzyli, ale nie zwróciliby uwagi. Ale zwrócili, bo zostały zaakcentowane na pewnym etapie ich życia i skojarzone z dobrą zabawą. Nie dysponuję żadnymi mocami perswazji czy przekonywania do swojego punktu widzenia, więc z czystym sumieniem powiem, że nie przekonałam ich. Sami wybrali.
 
A ekstremistów i radykałów muzycznych boję się w równym stopniu, co politycznych i religijnych.
 
Na koniec jeszcze anegdotka z życia wzięta:
 
W pubie w Poznaniu,w którym pewnego razu spotkały się Pyra z Brukselą, było organizowane karaoke. Gdzieś między Majteczkami w Kropeczki (też klasyka, jak by nie patrzeć!) a Stingiem przy didżejce pojawił się młody, pryszczaty jegomość w długich włosach i koszulce Slayera i rzucił do didżeja pytanie:
- A CZY MASZ TU JAKIŚ EKSTREMALNY METAL?
 
Tak właśnie wyglądacie w moich oczach, kiedy informujecie mnie, że NIE GODZI SIĘ nie słuchać Gorillaz.
 
W kolejnych postach przedstawię Wam niemodną, nieelitarną i niegustowną muzycznie listę przebojów Pyrki z krótką wzmianką, za co je tak kocham.

Dobranoc! Pa pa :*
 

Jak nie zwariować na diecie czyli odchudzanie dla leniwych (cz. I)

Dzisiaj temat typowo babski. Nie jestem typem osoby, która wiecznie się odchudza, ale mimo wszystko mam doświadczenie w tym temacie. Trzy lata temu schudłam 20 kg, które niestety, z własnej głupoty przybrałam z powrotem, ale niecały miesiąc temu postanowiłam, że koniec z tym żarciem, trzeba znowu zabrać się za siebie. W ciągu ostatnich trzech tygodni udało mi się schudnąć równe 3 kg. :) Do połowy września chciałabym zrzucić w sumie 30. Nie przedstawię Wam jednak diety cud - co jakiś czas będę się z Wami dzieliła paroma łatwymi trikami i przepisami, które pozwolą Wam przeżyć na diecie. Zacznijmy od najważniejszego.

Zasada n°1: Podstawa diety bez frustracji

Nigdy, przenigdy nie można sobie niczego odmawiać! Mówię tutaj również o czipsach, pizzy i czekoladzie (zresztą pisząc te słowa, wpierdzielam Toblerone). Oczywiście większość diet wyklucza takie produkty, ale to najgorsze co można zrobić - to pierwszy krok do frustracji. Wiem co mówię, na mojej pierwszej diecie (pierwsze 5 kg z poprzednio zrzuconych 20) miałam mnóstwo ograniczeń. Chudłam wolniej i po jakichś dwóch miesiącach rzuciłam wszystko w cholerę. Od kiedy to zmieniłam, dieta przynosi mi dużo przyjemności, bo chudnę jedząc to co lubię. Dobra, przejdźmy do konkretów, bo zaczynam brzmieć jak reklama proszku do prania.

Oczywiście takie pozwalanie sobie na wszystko nie jest nielimitowane, ale trzeba zdać sobie sprawę z tego, że ograniczamy jedynie ilości. Najlepszym sposobem jest waga kuchenna - ona postawi Was przed wyborem 40g czipsów lub dwóch kromek chleba z szynką. Wtedy wystarczy wybrać jedno z dwóch, pamiętając tylko o tym, że drugiej rzeczy będziemy musieli sobie odmówić. W tym wypadku najczęściej działam tak: jeżeli jestem głodna, wybieram kanapki, a jeżeli po prostu chcę zaspokoić potrzebę na coś niezdrowego, czipsy.

Jeśli przygotowujecie danie, w którym występuje bardzo kaloryczny produkt to starajcie się zmniejszyć jego ilość na korzyść innych składników. Już podaję przykład: około raz na tydzień jadam jedno z najbardziej tradycyjnych belgijskich dań: stek z frytkami. Wbrew wszelkim przekonaniom, czerwone mięso nie sabotuje diety - zwykle zjadam stek ok. 200-gramowy, do tego porządną porcję sałaty z lekkim dressingiem, ale ilość frytek ograniczam do jednej pięści (porządnej pięści grubych frytek, 10-15 sztuk) z ketchupem light.

Pamiętajmy tylko o tym, żeby stek, nasmarowany jedną lub dwoma łyżeczkami oleju, zależnie od wielkości, wrzucać na rozgrzaną patelnię zamiast rozgrzewać nieograniczoną ilość tłuszczu przed smażeniem mięsa. W wersji idealnej, powinno ono być robione bez dodatku oleju na grillu.


Mój pierwszy eksperyment z tym daniem od powrotu na dietę. Teraz kawałek mięsa jest już stanowczo większy, a sałata przeniosła się z talerza do osobnej miski. :-)

Trik n°1: Mam ochotę na czipsy!

Wracając do tematu czipsów - mam na nie jeden, niezawodny sposób. Zawsze wybieram czipsy typu chrupki serowe, paprykowe, zamiast klasycznych czipsów ziemniaczanych. Takie chrupki są bardziej lekkie i za tyle samo kalorii możemy zjeść czasem nawet podwójną porcję. Jeśli jednak wolicie czipsy tradycyjne, możecie rozejrzeć się za czipsami light lub czipsami pieczonymi, które mają mniej kalorii, bo nie taplają się w tłuszczu. Ale nikt Wam też nie zabrania zjedzenia tych najzwyklejszych - pamiętajcie jednak o zasadzie wagi kuchennej. 30 g czipsów tradycyjnych to być może równowartość w kaloriach 50 g czipsów light...

Przepis n°1: Groch z kapustą

No i na zakończenie, coś dla miłośników tradycyjnej, polskiej kuchni. Od zawsze uwielbiałam szare kluski, jednak jest to jedna z bomb kalorycznych, której mimo zasady n°1 staram się unikać (staram... czyli od czasu do czasu i tak sobie na nie pozwalam, zasada n°1 zawsze przewyższa nad wszystkimi innymi :-) ). Pewnie część z Was zna już ten przepis. Ja pierwszy raz danie to jadłam u Babci i uwielbiam je od małego, przerobiłam je tylko minimalne na potrzeby diety.

Potrzebne produkty na dwie porcje:
- Groch (suszony), ilość dowolna, żółty lub zielony (ja preferuję żółty, bo według mnie ma lepszy smak).
- 4 łyżeczki oliwy.
- 100gr pokrojonego na skwarki mięsa z boczku (bez tłusczu).
- Kefir light, 800ml.

- Kapusta kwaszona, ilość dowolna.

- 2 liście laurowe.

- Pieprz w ziarnach.

- Sól.

Groch rozmoczyć w wodzie dobę przed gotowaniem. Następnego dnia przelać zimną wodą przez sitko. Wsypać do garnka, nalać wody tak, żeby przykrywała groch i wystawała 1cm ponad niego. Potem można gotować albo bardzo długo (dwie, trzy godziny), aż sam się rozwali, albo przez pół godziny i zmiksować na końcu. Podczas gotowania trzeba oczywiście dolewać wody, tak, żeby się nie przypaliło.

Kapustę również zalać wodą, dodać ziarenka pieprzu (ilość według uznania) i liście laurowe, gotować ok. 30 minut, przecedzić.

Podgrzać dwie łyżeczki oliwy, usmażyć na niej skwarki, dolać resztę oliwy na minutę przed zdjęciem z ognia.

Nałożyć kapustę i groch na talerze, polać groch tłuszczem ze skwarek i wysypać na niego skwarki. Danie idealnie smakuje popijane kefirem, dlatego podałam go w składnikach.

Smacznego!

No i na koniec małe motto na dziś: Szczupła sylwetka jest warta poświęceń. Ja poświęcam obiad i kolację dla podwójnego menu w Mc’u.

niedziela, 6 kwietnia 2014

Dzień dobry, cześć i czołem, czyli wejście smoków

Zanim przedstawimy Wam naszego bloga, może najpierw przedstawimy same siebie. Zacznijmy od początku - w wieku podstawówkowo-gimnazjalnym poznałyśmy się w harcerstwie i od tego czasu się przyjaźnimy. Przez ostatnie osiem lat, kontaktujemy się głównie (i codziennie :-)) drogą elektroniczną ze względu na to, że jedna z nas mieszka w Poznaniu, a druga w Brukseli - jak się pewnie łatwo domyślacie, to stąd wziął się pomysł na nazwę bloga i nasze pseudonimy. A że często prowadzimy burzliwe dyskusje, wymieniamy się ze sobą różnymi pomysłami, nowinkami, a także umieramy ze śmiechu przed naszymi ekranami - postanowiłyśmy się z Wami tym wszystkim podzielić. Żebyście jeszcze lepiej mogli nas poznać, zapraszamy Was do przeczytania naszych osobnych opisów. Na końcu posta przedstawimy Wam parę zapowiedzi tematów, które pojawią się na blogu.
__________________________________
 
Pyrka
Laura
 
Brakujące ogniwo między eteryczną nimfą a Waldusiem Kiepskim. Usiłuję być piękna, powabna i romantyczna, ale poetyckie widzenie świata ściera się z dziedzictwem kulturowym najbardziej dresiarskich okolic Poznania. Nimfa z kapturem zaczynająca zdanie od "tej" może i nie ma mocy rażenia Marilyn Monroe, ale wciąż nad tym pracujemy.
 
Wolne chwile spędzam na rysowaniu. Nie, żebym się na tym znała - chociaż się staram. Mam duże nadzieje związane z tym w przyszłości i chciałabym to robić profesjonalnie, zwłaszcza że zawsze, gdy nie potrafię się wysłowić - nadrabiam ilustracją, tej. ;-)
 
Kocham koty. Z wzajemnością. I te mizialskie, i te, których właściciele dziwią się że się dały dotknąć, a nawet te dzikie, których głaskanie jest nierozsądne (sposób reagowania na widok kota utknął mi na etapie piątego roku życia). Kolekcjonuję maskotki z ich wizerunkami. Największa z nich jest ożywiona, ma 2 lata, śnieżnobiałą (w dokumentach) sierść i jest oczkiem w mojej głowie. Wita mnie głośnym wołaniem przy każdym powrocie do domu, w ciągu dnia dużo mówi i jeszcze więcej się ociera, a na koniec zasypia wtulony w losowo wybraną część ciała, mrucząc jak traktor i dzieląc się wszystkimi substancjami jakie przyjął na klatę w ciągu dnia (królują gleba i smar samochodowy).
 
Jednym z moich codziennych zmartwień jest to, że mam włosy niemal do pasa (tak, właśnie to "niemal" jest dla mnie solą w oku) i kombinuję na wszelkie niezwiązane z chemią sposoby, żeby były jeszcze ciut dłuższe i takie bardziej blond (jak myślicie, siła woli wystarczy? Myślę, że niekoniecznie, ale mogę sprzedać parę nietypowych sposobów polepszenia stanu głowy - i z zewnątrz, i wewnątrz).
 
Żyję poza czasem. Mój zegar wewnętrzny doskonale radzi sobie ze zgadywaniem godziny bez zegarka, ale nie ma funkcji uświadamiania sobie jej znaczenia. Spóźniam się często i mimo świadomości, że to irytujące, za nic w świecie nie potrafię docenić rangi tego przestępstwa. Plusem jest to, że zdając sobie sprawę z mojej słabości, mam dużą wyrozumiałość wobec innych. Mimo, że kompletnie nie radzę sobie z funkcjonowaniem w czasie, podzielę się paroma trikami, jak manipulując nim można pomóc sobie z paroma rzeczami.
__________________________________
 
Brukselka
Maja
 
 
Urodziłam się w 1994 roku w Poznaniu - tak, niedługo stuknie mi dwudziestka - i mieszkałam w jego okolicach do połowy 2006 roku po czym przeprowadziłam się do Belgii i kontynuowałam tutaj naukę. Aktualnie jestem na pierwszym roku studiów prawniczych na Uniwersytecie Katolickim w Louvain, uczelni, którą wybrałam z jednej strony ze względu na jej historię (istnieje od 1425, została więc założona ponad 400 lat przed powstaniem Belgii), a z drugiej strony dlatego, że francuskojęzyczna część tego uniwersytetu znajduje się w miasteczku, które powstało z niczego w 1972 roku. Miasteczko to znajduje się ok. 30km pod Brukselą i właściwie wszystko kręci się tam wokół studentów co tak jak wielu innych, przyciągnęło i mnie.
 
Interesuję się modyfikacjami ciała (tatuaże, piercing,...), literaturą skandynawską, podróżami (raczej na terenie Europy, mimo, że nie raz i nie dwa marzą mi się odległe wyspy ;-)) i nowinkami technologicznymi. Uwielbiam dobrze zjeść, nawet jeśli na razie jestem na diecie. Niedawno temu stałam się szczęśliwą posiadaczką małej koteczki rasy snowshoe, która nazywa się Ruby i którą niedługo Wam przedstawię. O tym wszystkim opowiem Wam w moich postach, z których również dowiecie się więcej o mnie więc zachęcam Was do lektury.
__________________________________
 
Mamy nadzieję, że nasze posty Wam się spodobają, niedługo każda z nas opublikuje swoje pierwsze wypocinki - Pyrka opowie Wam o muzyce, którą trudno zdzierżyć, a Brukselka o diecie dla leniwych. Zachęcamy również do wyrozumiałości, jesteśmy chwilowo na etapie oswajania się z interfejsem i niektóre rzeczy mogą być niedopracowane, szczególnie jeśli chodzi o szablon. ;-)
Do zo!